Perła
z lamusa
Autor:
Michał Antosiewicz (Krakers)
www.komiks.gildia.com
Jak
i kiedy rozpoczęła się Pani przygoda z komiksem?
W 1974 roku, w redakcji Świata Młodych zaproponowano mi rysowanie
komiksu. Nigdy przedtem tego nie robiłam. Znałam trochę przedwojennych
historyjek, które pętały się po domu, znałam kilka książeczek
Tytusa, Romka i A'Tomka i Tintina. Poza tym wiedziałam, że
... komiks i Coca-Cola to symptomy rozkładu obmierzłego kapitalizmu.
Lubiłam historyjki obrazkowe, chciałam rysować i opowiadać.
Pierwsze teoretyczne podstawy otrzymałam od Papcia Chmiela,
który niespecjalnie się mną zachwycił i wciąż mi zarzucał
manierę Walentowicza (tego od Koziołka Matołka). Moje pierwsze
historyjki były szkaradne, ale miały jedną dobrą stronę...
scenariusz. Umiem opowiadać i jeśli mam zarys tego, co chcę
przekazać, to wyobraźnia dalej sama pracuje. Trudno jest wymyślić
postać i nadać jej cechy, które się wzajemnie nie wykluczają.
Czy
Kleks powstał z rozlanego atramentu? Skąd w ogóle pomysł na
tę postać.
W wymyślaniu narodzin Kleksa nie byłam oryginalna. Wiedziałam
już jaki ma być, ale brakło mi konceptu, jak go powołać do
życia. Tu stałam się paskudnie wtórna, chociaż spostrzegłam
to trochę póżniej. Tytus przecież powstał z kleksa atramentowego...
Bajka o Dżinie z butelki to też stary numer... Czas naglił,
miałam już dalsze epizody, więc złapałam ten pomysł i zaczęłam
rysować. Chciałam, żeby mój bohater stał się bliski czytelnikom.
Świat Młodych był gazetą dla dzieci od 10-ego roku życia.
Byłam wystarczająco infantylna, aby wiedzieć, że najlepszym
sposobem na dziecięce smutki i niezrozumienie świata jest
wyobraźnia. I na jej sile oparłam działania Kleksa.
W
pierwszych komiksach o przygodach Jonki, Jonka i Kleksa, aparycja
Kleksa różni się znacznie od późniejszej. Przybyły mu czułki,
stał się zgrabniejszy... Skąd te zmiany?
Pierwsze rysunki były toporne. Rysowałam odcinki z dnia na
dzień, bo tego wymagała redakcja i wciąż nie miałam czasu
na ulepszanie. Powoli nabierałam dystansu do swojej pracy
i doskonaliłam się. W pracy nie korzystałam z wzorów, sama
poznawałam tajniki gatunku. W momencie, gdy zaczęłam
myśleć Kleksem, pracowało mi się coraz lepiej.
Przemycała
pani w komiksach obserwacje z życia, a może zakamuflowała
znane sobie osoby? Skąd czerpie Pani inspiracje?
Nie bawiłam się w kryptonimy. Owszem, niektóre postacie miały
swoje realne pierwowzory. Rozkręcałam kolejną przygodę w świecie
codziennym, a tam, gdzie pojawiła się wyobraźnia jako siła
sprawcza, pojawiały się moje dziecięce marzenia. Zawsze dużo
czytałam, wychowałam się w domu pełnym książek i nadal jestem
im wierna. Wolałam świat wyobrażony od realnego, więc snucie
opowieści było samą frajdą. Radością było również odwoływanie
się do znanych przez dzieci fragmentów literatury, powiedzonek,
przesądów i zdarzeń. Pyszną zabawę miałam z przeinaczaniem
znanych bajek tak, by zakończenie zaskakiwało.
Ile
czasu zajmuje pani stworzenie jednego komiksu? Czy rysowanie
ich było odskocznią, przyjemnością, czy pracą zarobkową?
Rysowanie komiksów stało się i pracą i zarobkiem. To była
moja pierwsza praca.
W redakcji, oprócz komiksu zajmowałam się tzw. makietowaniem
(układ graficzny materiałów w gazecie) i ilustrowaniem tekstów.
Bardzo kochałam moją pracę i cudowny zespół ludzi, z którymi
przyszło mi spędzić prawie dwadzieścia lat... Lubiłam się
śmiać i rozśmieszać innych. Wciąż uważam dzień bez szczerego
ryku radości za zmarnowany. Moi bohaterowie mieli duże poczucie
humoru, który pomaga wykaraskać się z opresji. Co do odskoczni...
miałam od czego odskakiwać. Nie zamierzam dorabiać sobie politycznej
gęby, jak niektórzy koledzy po fachu... Malowałam obrazy,
robiłam grafiki, byłam zakochana i wszystko, zwłaszcza drobne
radości, mnie cieszyło. Byłam szczęśliwa, jeśli to co robiłam
było komuś potrzebne. Czas? Pierwsze lata, to komiks rysowany
w pośpiechu, co odbija się na jakości rysunku. Później opracowanie
trzydziestu odcinków to około trzy miesiące pracy. Wydanie
książkowe, zwykle z powodu formatu rysowane od nowa około
pół roku.
Jakie
technikim marketingowe powziął wydawca Świata Młodych, aby
przetrwać na rynku? Dlaczego ta zasłużona gazeta upadła?
Techniki marketingowe!? Wtedy nie było marketingu. Były wielkie
festyny, urządzane przez Młodzieżową Agencję Wydawniczą, kosztujące
mnóstwo pieniędzy, wielkie nakłady, które rozchodziły się
jak świeże bułeczki. Nie było konkurencji! Wszyscy byliśmy
rozpieszczeni. I nagle bach! Moloch się rozpada. Do tamtej
pory gazety i pisma popularne wśród czytelników (jak np. Świat
Młodych) utrzymywały tzw. słuszne tytuły, na które nie było
popytu. Potem zaczęły się pogrzeby... Zespół naszej gazety,
grupa wspaniałych, mądrych, dobrze przygotowanych dziennikarzy,
chciała uratować tytuł. Jeszcze nie było lęku o pracę w branży,
jeszcze można ją było dostać gdzie indziej. Chcieliśmy dalej
robić to, co kochaliśmy. Powstała spółdzielnia dziennikarska
i zaczęliśmy się miotać. Sto pomysłów, burza mózgów i... dupść!
Sam użyłeś słowa zasłużona. Świat Młodych był gazetą zasłużoną
(nawet w winiecie miał medale), a potrzebne były nie zasługi
a poczytność. Młodzież chciała seksu, zabawy łatwej i przyjemnej,
krótkich tekstów i mało refleksji, a my nieopatrznie przerobiliśmy
harcerską gazetę dla dzieci w przynudzające pismo dla młodzieży.
To był błąd nie do naprawienia.
Czym
się pani obecnie zajmuje? Plany na przyszłość...
Jestem ilustratorką. Pełnię funkcję usługową. Jeśli ktoś potrzebuje
dobrej, rzetelnej, poglądowej ilustracji, dowcipu rysunkowego,
żartobliwego komentarza, stripu na każdy temat dzwoni do mnie,
a ja zabieram się do pracy. Mam szufladę z komiksami, które
nie doczekały się wydania książkowego. Wiem dziś o pracy nad
komiksem sto razy więcej niż na początku i rysuję coraz lepiej.
Nadal rozkwitam, gdy jestem potrzebna. Nie umiem uprawiać
własnego marketingu. Jestem z innej bajki niż obecna...
Jak
ocenia Pani aktualną sytuację komiksu w Polsce?
Nie śledzę problemu zbyt uważnie, ale myślę, że szczyt popularności
jest już za nami. Inne techniki medialne, inny rodzaj śmiechu.
Rynek został zalany śmieciem, starymi zachodnimi licencjami
sprzed dwudziestu lat, które wydawców kosztują grosze a przynoszą
kasę. Ze zgroza patrzę na teksty w dymkach, rzadko zczytywane
przez polonistę. Kiedyś nie do pomyślenia... Disney'owska
poetyka, którą bardzo ceniłam, przesyciła rynek. Na widok
Kaczora Donalda dostaję drgawek! Pojawił się nurt komiksu,
oznaka czasu, bohaterowie brzydcy, obsceniczni, źli nie niosą
w sobie pogody i nadziei, ale marazm i destrukcję. Może
to reakcja na zakłamanie? Na marginesie o zgrozo! bardzo lubię
film South Park, bo jest właśnie o zakłamaniu. Cenię go za
prostotę w uzyskaniu efektów, dowcipne dialogi i wspaniałą
muzykę. W komiksie realistycznym, zwłaszcza w jego odmianach
sf i fantasy, przeraża mnie (w wykonaniu polskim również)
kiczowatość postaci kobiety. Cycatka o nadętych, anatomicznie
źle rysowanych muskułach, niosąca nieudolnie taki tani ładunek
sado-maso... Ale się porobiło! Żebyś nie myślał, że tylko
zrzędzę... Widzę wiele wspaniałych dokonań formalnych, ciekawy
rysunek, dynamiczne kadry, perfekcyjność wykonania i to jest
nadzieja, że niebawem każdy polski fan gatunku wymieni wiele
innych nazwisk poza Rosińskim, Polchem, Chmielewskim i Christą.
|